Pracując nad artykułem,
zwróciłem się do wybitnych znawców literatury, Konstantego A.
Jeleńskiego, Czesława Miłosza i Andrzeja Vincenza z
prośbą o weryfikację faktów i poglądów. Osoby, do których
się zwróciłem, spełniły prośbę ponad oczekiwania.
Okazało się że K. A. Jeleński i A. Vincenz byli kolegami
szkolnymi Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, a pierwszy nawet przyjacielem. W
rezultacie otrzymałem od wszystkich wymienionych wiele faktów i jeszcze
więcej refleksji, które wzbogaciły artykuł, choć których
pełne wykorzystanie rozsadziłoby jego ramy
[1]
.
Z korespondencji wynika, że potrzeba rewizji przemilczeń i
przeinaczeń wokół Baczyńskiego nie mnie jednego
drążyła.
Korespondenci byli zgodni, że drastyczność poruszonych
problemów nie powinna być przeszkodą w odkłamaniu historii i
świadomości społecznej. Wyrażając im
wdzięczność i zaznaczając udzia:ł w uformowaniu
publikowanego tekstu, czuję się w obowiązku stwierdzić,
że za wszystkie błędy i potknięcia autor sam ponosi
odpowiedzialność.
Uppsala, 1 września 1979 roku
* * *
Tylko żółty promień został między tobą a
wieczną gwiazdą.
Krzysztof
Kamil Baczyński, 30 III 1941
* * *
Nie jestem znawcą poezji i nie zawsze rozumiem
kryteria, przy pomocy których specjaliści dokonują
wartościowania twórców. Jak wszyscy, dla których miernikiem jest
odczucie, potrafię odbierać sztukę lub ją odrzucać.
Poezja Baczyńskiego ma dla mnie wielką rangę. Jej odbiór jest w
ogóle silny w pokoleniu wojennym, w którym wielu znajduje w niej odbicie swych
przeżyć. Mogłem też wielokrotnie przekonać się o
wpływie Baczyńskiego na młodzież, zwłaszcza na
pokolenie 1968 roku. Tych, którzy nie mogli pogodzić się z brudem
PRL, szczególnie przyciągała atmosfera uczuć zasadniczych oraz
jedność życia i dzieła.
Dyskusję o Baczyńskim rozpoczął - pomijając
krytykę za życia - Jerzy Zagórski "Śmiercią
Słowackiego" (Tygodnik Powszechny 1947), artykułem,
który stał się kamertonem późniejszych analiz i nawet
wspomnień. W latach stalinizmu był Baczyński przemilczaną
legendą, czemu nie należy się dziwić; był
najwybitniejszym poetą Armii Krajowej, jej poetyckim symbolem. Po
Październiku 1956 r., łamiąc obowiązujące zakazy i
przeszkody, twórczość Baczyńskiego stała się powszechnie
znana. Wielką rolę odegrała tu Ewa Demarczyk, której
interpretacje ułatwiły zrozumienie tej twórczości. Tuż za
nią przyszli historycy literatury. Niemałe znaczenie miała
monografia Wyki, staranna, poczytna, napisana z nieskrywanym pietyzmem, zarazem
dyskretnie adoptująca poległego poetę do warunków politycznych
Polski Ludowej, mającej już być ojczyzną dla tych, co z
jednego jak i drugiego brzegu (Kazimierz Wyka, Krzysztof Baczyński. Kraków
1961; dalej cytowane jako Wyka)
W krótkich odstępach czasu
przyszły edycje Utworów Zebranych (Kraków 1961; dalej cytowane jako
1961) i Utworów Wybranych (Kraków 1964; dalej cytowane jako 1964) i
jeszcze raz Utwory Zebrane (Kraków 1970, dalej: 1970). Ukazał
się zbiór wspomnień 24 autorów o Baczyńskim (Żołnierz,
poeta, czasu kurz Redagował Zbigniew Wasilewski. Kraków 1967; dalej:
1967)
[2]
.
Te pozycje stanowią kanon wiedzy o poecie. Ponadto można
odnotować liczne rozprawki i eseje, w całości
poświęcone Baczyńskiemu, bądź o niego zahaczające.
Zadbano, zdawałoby się, o zgromadzenie wszelkich dostępnych,
nawet incydentalnych, niewiere wnoszących okruchów dokumentacji i pamięci.
Były to często dzieła wysokiej rangi historyków (nazwisko Wyki
mówi za siebie!) i pisarzy.
A jednak od lat, z okazji trafiających na stół historyka
źródeł, dowiadywałem się o faktach, które początkowo
wydawały się nieznane, później jednak nasuwały przypuszczenie,
że istnieje w tej materii jakieś tabu, lub - jeśli kto woli -
obowiązek dyskrecji. Ta dyskrecja spowodowała, że kanon naszej
wiedzy jest niepełny, a jego autorzy nie spełnili obowiązku
mówienia pełnej prawdy, a przez to tylko prawdy.
Zdaje się, że ten zarzut przebija już w przedmowie
Wasilewskiego do wspomnień o Baczyńskim (1967). Pisze tam Wasilewski,
że "...poza sferą dociekań Wyki pozostał jeszcze
rozległy teren faktów biograficznych, ustaleń niemal ankietowożyciorysowych
(...), które portret artysty wzbogacają i... dodatkowo komplikują (.
..). Tutaj książka Wyki nie mówi wszystkiego, choć jestem jak
naj dalej od twierdzenia, że nie mówi niczego" (s. 7 pass.). Mimo
stonowanej stylistyki zarzut ostry, zważywszy, że Wyka ustaleń
ankietowych nie unikał i znał wszystkie istotne teksty, opublikowane
później przez Wasilewskiego.
Autorzy wspomnień też jednak nie mówią wszystkiego, "...choć
jestem jak najdalszy od twierdzenia, że nie mówią niczego". Nie
wyjaśniono o co wspomnienia miały wzbogacić życiorys.
Przypuszczam, że Wasilewski chciał opublikować więcej
niż uczynił. Stąd niespójność przedmowy i tekstów.
Autorzy ograniczyli siędo aluzji przejrzystych dla wtajemniczonych, ale
dość subtelnych, by przepłynęły niedostrzeżone
przez niepowołanych. Zilustrujmy to przy pomocy przykładów. Pisze
więc przyjaciel poety z lat dzieciństwa, obecnie filozof, Jerzy Pelc,
o afektowanej ostentacji matki poety, Stefanii Baczyńskiej w
przywiązaniu do katolickiej obrzędowości (1967, s. 82). Pelc nie
ukrywa ironii. Ostro oceniła ją bratanica, Maria Turlejska (ibid.,
s. 73), a i Wyce wydała się religijność godna
podkreślenia.
W środowisku warszawskiej humanistyki, a więc autorów
wspomnień, panowała, przynajmniej w latach
sześćdziesiątych, duża tolerancja
światopoglądowa, a zdziwienie z powodu religijności (lub
areligijności) wykraczało poza przestrzegane normy. Widocznie w tym
przypadku było coś, co przykuwało uwagę i przyzwalało
ironię.
Niejasności wychwyciłem więcej. Pelc w czasie okupacji
zwrócił się do wuja poety (brata matki) dr Adama Zieleńczyka, filozofa
i pedagoga, o prowadzenie zajęć na tajnych kompletach maturalnych.
Pelca spotkała odmowa. Proszony "...ze smutkiem wyjaśniał,
że nie może odbywać owych zajęć, bo (...) obawia
się, że narażałby nas swoimi wizytami. Był to rok
1942" (1967, s. 81 pass.). Tekst niejasny, tajne nauczanie na
różnych poziomach obejmowało tysiące osób, zarówno nauczycieli
jak i uczniów, stanowiąc choćby dlatego mniej ryzykowną
stronę życia' podziemnego. Dlaczego dr Zieleńczyk, osoba niezbyt
politycznie eksponowana, stanowił niebezpieczeństwo dla
łaknących wiedzy czy matury młodzieńców?
Niejasności przebijają nie tylko w krajowej literaturze. Nie
kryjący atencji emigracyjny krytyk z generacji Baczyńskiego pisze,
że poeta był "nielubiany przez kolegów i nauczycieli"
[3]
.
Wybitni twórcy nie zawsze są sympatyczni, ale akurat Baczyński
był wcześnie uczuciowo dojrzały. Nasuwa się więc pytanie,
co dzieliło Baczyńskiego od tych szkolnych kolegów, od których autor
czerpał informacje?
Być może niedopowiedzenia nieco się wyjaśnią,
jeśli potrafimy je złączyć z innym fragmentem, gdzie
Wasilewski tłumaczy, jaką rolę w twórczości Baczyńskiego
odgrywała"... wyznaczona tradycją nie tylko polską
symbolika narodowa, głosząca, że <temu plemieniu - i
pokoleniu - grozi zagłada>" (1967, s. 10). Ale o czyjej to
tradycji narodowej pisze autor? Dlaczego nie tylko polska, ale jeszcze inna symbolika
winna być brana pod uwagę w analizie twórczości poety?
W dzieciństwie brałem udział w grze w fanty, prostej a
kształcącej. Umawiano się unikać jakichś przyimków
lub zaimków, albo słów zaczynających się od uzgodnionej litery.
Za wpadkę płacono fantem. Otóż czytając ponownie te
książki, odnoszę wrażenie, że z jakichś
względów dorośli ludzie, ze swojej lub nieswojej woli, bawią się
w fanty, zastępując proste określenia skomplikowaną
peryfrazą. Jak dotychczas zabawa odbywa się na wysokim poziomie.
* * *
Pora przystąpić do próby odpowiedzi
na pytania.
Katolicyzm Stefanii Baczyńskiej budził ironię bądź
zaskoczenie, bo był neoficki. Z pochodzenia była Żydówką.
Dlatego brat jej" ...o kształtach dopominających się
karykatury" (Pelc, 1967, s. 82), wyraźna peryfraza, nie chciał
narażać uczniów swoją osobą. Dlatego w ogóle unikał
wychodzenia z domu.
O żydowskim pochodzeniu Zieleńczyków napisano po wojnie,
jeśli się nie mylę, raz
[4]
.
W 1956 roku wybitny publicysta "odwilży" Jan Józef Lipski w
dążeniu do odkłamania historii, walcząc przeciw coraz
wyraźniejszemu antysemityzmowi partyjnemu, opublikował w Po prostu
artykuł, dowodzący, że w PRL starannie przemilcza się
nazwisko czołowej okupacyjnej działaczki PPR Hanki Szapiro
zastępując je kennkartowym Sawicka. Autorka przeciwko której
zwracał się Lipski, wyraziła skruchę, ale i rozszerzyła
problem. Tak postępowano nie tylko z Hanką Szapiro, taka była
ogólna dyrektywa. Bo "Dziula też była żydowskiego pochodzenia"
[5]
Przypuszczam, że mało kto zwrócił uwagę na imię, wymienione
bez nazwiska. Peperowska historia nie stała się
częścią świadomości społecznej, działacze
rządzącej partii mieli akurat inne kłopoty,
miłośnicy Baczyńskiego nie interesowali się anonimową
Dziulą, a ci, którzy kojarzyli i wiedzieli, byli zainteresowani w
zachowaniu szlachetnej, w ich przeświadczeniu, mistyfikacji. A Dziula to
przecież córka Adama Zieleńczyka, wujeczna siostra Krzysztofa
Kamila, sama próbująca sił na polu nie obcym i jemu, bo
układająca teksty wojskowych piosenek.
Dopiero teraz otwiera się pole dla owych "ustaleń
biograficzno-ankietowych", o które dopomina się cytowany autor. Mam
nadzieję, że mimo zniszczenia źródeł możliwości
się nie wyczerpały i że jakieś prace w przyszłości
się pojawią. Możemy jednak w tym miejscu zamknąć
zagadnienie pochodzenia od strony matki. Mniej jasne jest dla mnie pochodzenie
poety od strony ojca. Stanisław Baczyński pochodził ze Lwowa,
był legionistą, później kilka lat służył w
Oddziale II Sztabu Głównego, by wreszcie w cywilu oddać się
krytyce literackiej, pracom historycznym i dziennikarstwu. Umarł tuż
przed wojną. Kilkanaście lat temu, w październiku 1961 roku,
rozmawiałem z profesorem Henrykiem Jabłońskim. W pewnym
momencie zeszliśmy na rodzinę Baczyńskich. Ku zaskoczeniu
dowiedziałem się, że i Stanisław Baczyński był z
pochodzenia Żydem i nazywał się pierwotnie Bittner.
Jabłoński ręczył, przed wojną sąsiadował
przez biurko z Baczyńskim w Wojskowym Instytucie Historycznym, rozmawiał
z nim na ten temat, a nawet widział odpowiednie dokumenty.
Próbowałem sprawdzić. Niewiele wyjaśniłem. Maria
Turlejska zdawała sobie sprawę, że polskość Stanisława
Baczyńskiego była wyborem, ale wskutek skomplikowanych układów
mało znała "wuja Stacha" i przypuszczała, że z
pochodzenia jest raczej Ukraińcem. Grzebiąc (w związku z innym
tematem) w aktach archiwalnych pierwszych lat niepodległości w
materiałach D.O.Gen.Kraków (tak nazywały się początkowo
późniejsze D.O.K.) natrafiłem na jakiegoś por. Bittnera, osobę
skłóconą z otoczeniem, co się zgadza z powszechną
opinią
[6]
,
ale nazwisko szybko zginęło z akt. Wiadomo, że Stanisław
Baczyński w pierwszych miesiącach niepodległości
zajmował się sprawami słowackimi i śląskimi,
prawdopodobnie więc był przydzielony do DOGen Kraków, ale brak jego
nazwiska w odpowiednich (dobrze zachowanych) aktach... Można więc
wnioskować, że Bittner i Baczyński są tą samą osobą.
Warto odnotować, że Stanisław Baczyński - jeśli
wierzyć jego przyjacielowi Semilowi - władał żydowskim w mowie
i w piśmie, co nie było częste u Polaków bez odpowiedniego
pochodzenia.
Z drugiej znów strony Semil sugeruje, że ojciec Stanisława a
dziadek Krzysztofa był rzymskim katolikiem, a nazwisko Bittner nie jest
typowo żydowskie i nie każda zmiana nazwiska odbywała się
na osi żydowskość-polskość. Jabłoński z
kolei, lubiąc facecje, znałem go z tej strony, dla anegdoty gotów
był odstąpić od ścisłości świadectwa. Nie można
wreszcie wykluczyć i tego, że Stanisław Baczyński, z zamiłowaniem
kroczący pod prąd, kpił sobie z rozmówców i mistyfIkował.
Nie ma jednak dymu bez ognia i podając wszystkie na myśl
przychodzące zastrzeżenia, skłaniam się do wniosku, że
informacja Jabłońskiego jest prawdziwa. Za tym przemawia lektura
hasła. Baczyński Stanislaw w "Słowniku Współczesnych
Pisarzy Polskich" (t. z . Nowy Korbut")
[7]
.
Autorzy erudycyjnego dzieła, przeznaczonego dla histoków literatury,
wydawców, redaktorów i t.p., przyjęli zasadę opatrywama haseł
osobowych pełnymi imionami rodziców oraz nazwiskiem panieńskim matki.
Rzadkie odstępstwa wydają się być świadome. Rodzice
Stanisława Baczyńskiego pozostają anonimowi
[8]
.
Luka istotna, bowiem wedle Semila ojciec Stanisława brał udział
w Powstaniu Styczniowym a powstańcza kontynuacja stanowi ważny
element twórczości i biografii Krzysztofa Kamila. Czy luka jest wynikiem
przeoczenia lub braku danych?
Pierwsza ewentualność jest mało prawdopodobna, redaktorzy
wydawnictw encyklopedycznych w PRL, choć nie bezbłędni, są
bardzo staranni. Druga ewentualnośćjest jeszcze mniej wiarygodna.
Pomijając możliwość ustalenia w aktach urzędowych,
istniała również możliwość wywiadu. Bo wydawcy tomu
wspomnień byli w kontakcie z rodziną poety ze strony ojca (por.
wkładkę między s. 16 a 17, 1967) i mieli dostęp do
dokumentów rodzinnych. Słownik zawiera hasło MIŁOSZ Czeslaw, z
bibliografią prac, nie pomija również Gustawa
Herling-Grudzińskiego.
Czyżby imiona dziadków Krzysztofa Kamila były w PRL większym
tabu niż Zniewolony umysł? Jeśli przypuszczenie jest
uzasadnione, to mielibyśmy do czynienia z dość swoistym i rzadko
powtarzalnym przypadkiem szerokiej konspiracji w historii literatury!
* * *
Tak wiĘc byŁ Baczyński "z
matki krwi obcej", albo, co prawdopodobne, i z ojca i z matki Polakiem w drugiej generacji.
Należał do tej kategorii Polaków, których pochodzenie było
kwestionowane przez pisma w rodzaju łódzkiego Orędownika lub
warszawskiego Merkuryusza Polskiego Ordynaryjnego, lubujące
się w tępieniu miazmatów, przenikających do rodzimej kultury w
wyniku takich właśnie powiązań. Tadeusz Boy-Żeleński
np. ponoć dlatego deprawował zgrzebną duszę polską, bo
w jego żyłach płynęła ósma czy jeszcze mniejsza doza
krwi semickiej, po matce właśnie. Ale czy wnikanie w pochodzenie -
można zgłosić zastrzeżenie - nie jest zabiegiem godnym
owego Merkuryusza? Baczyński uważał się za
Polaka, był Polakiem, kim by nie byli jego rodzice i dziadkowie. Jako
twórca kultury był bardziej Polakiem niż miliony anonimowych
członków narodowej zbiorowości. Czy to nie wystarcza i czy nie
podważa potrzeby i celowości takich dociekań?
Nie podważa. Nietaktem - by posłużyć się
eufemizmem - było ze strony prasy "narodowej" usuwanie twórców
za nawias kultury z racji ich pochodzenia. Nie jest natomiast naganne - w
normalnej sytuacji - dociekanie komplikacji etnicznych. Gwoli jasności:
jest naganne w niezdrowej sytuacji.
Kultura polska jest otwarta. Wlewały się. do niej i
wzbogacały ją pierwiastki narodów, żyjących z nią w
symbiozie. Tak było dawniej, tak dzieje się i teraz. Nie przypadkowo
Miłosz potrąca o nutę litewską, Iwaszkiewicz -
ukraińską, Słonimski - żydowską. Ci twórcy dożyli
wieku autorefleksji. Baczyński nie dożył. Pisał w okresie,
gdy trzeba było ukrywać cień złego pochodzenia. Miłosz
stwierdza, że podczas okupacji w jego środowisku istniała
konwencja milczenia o żydowskich powinowactwach "...jakby z obawy,
że takie jedno słowo może się dokądś
przedostać". Baczyński ukrywał wówczas swe pochodzenie.
Nie wyciągajmy stąd wniosku o obojętności, żydowskie
więzy rzadko pozwalały na obojętność, ludzie nimi
obciążeni (?!) mogli mieć do Żydów uczucia wrogie, jak
Lutosławscy i Piaseccy, bądź sympatię i współczucie.
Krzystof Baczyński obojętny nie był. Semil i Wasilewski
dają tu świadectwo, istotne z powodu prób zamazania epoki.
Wasilewski pisze wyraźnie o " . . .nienawiści Krzysztofa do
<obozu narodowego> w jego wersji lub masce <radykalnej>"(1967,
s. 235, podobnie we wspomnieniach Mortkowicz-Olczakowej, ibid.)
Postawmy sprawę bez niedomówień. Do wojny kilkunastoletni
Krzysztof Kamil, Polak i rzymski katolik, wyraźnie określał
swój stosunek do żydowskości. O tym mamy świadectwo przyjaciela,
Konstantego A. Jeleńskiego, ucznia tej samej klasy. Z obszernej relacji
pozwolę sobie przytoczyć fragment:
Pod koniec drugiego roku (uczęszczania do gimnazjum im. Batorego w
Warszawie) -1934 - 1935 - trafił nas przysłowiowy grom z ciemnego
już - ale nie zdawaliśmy sobie z tego naprawdę sprawy - nieba.
Było to na lekcji matematyki, której uczył prof. Jumborski.
Wezwał Ryśka Bychowskieg
[9]
do tablicy (i on, i ja najgorzej staliśmy z matematyki) i Rysiek fatalnie
odpowiadał. Gdzieś z końca klasy ktoś zaintonował:
Zyyyt (nie Żyd - pamiętam to Zyyyt - mam to w uszach) i wkrótce
podjęła to cała niemal klasa! Nigdy przedtem nie mieliśmy
na ten temat żadnej przykrości! Profesor Jumborski (przezwany
Jumbo, bo był wielki, ciężkitrochę słoniowaty)
wstał, blady z wściekłości (dowiedzieliśmy się
później, że sam był Żydem) i zaczął krzyczeć
coś w rodzaju: "Barbarzyńcy, niegodziwi barbarzyńcy!"
Po czym wyszedł z klasy, trzasnąwszy drzwiami, żeby sprowadzić
dyrektora. Rzuciłem się wówczas na najbliżej siedzącego
kolegę, który należał do "chóru" - Rysiek
doskoczył - i zaczęła się dosłownie krwawa bójka, w
której na trzydziestu kilku tylko pięciu kolegów biło się po
naszej stronie: Baczyński, Wojtek Karaś, Jurek Karcz (syn
sanacyjnego pułkownika), Jurek Dziewulski (syn bardzo zamożnych
rodziców, wzór elegancji w klasie, typ w rodzaju Kopyrdy z "Ferdydurke).
Tyle relacja. Tłumaczy dlaczego Baczyński był
"disliked" przez pewnych kolegów, a lubiany przez innych. (Nawiasem
mówiąc: Ryszard Bychowski poległ w bitwie o Anglię jako polski
lotnik).
* * *
Żydowskie pochodzenie nie przesądza reakcji na
antysemityzm, historia odnotowała antysemitów żydowskiego
pochodzenia, nie trzeba obcych antenatów, by żywić odrazę do
ksenofobii, przykładem np. autor relacji. Baczyński wyniósł postawę
z określonego polskiego kręgu kulturowego. Warstwa tworząca
kulturę narodową, pierwszy szereg humanistyki, literatury, nauk
społecznych, nie tylko był od dolegliwości ksenofobicznych
wolny, ale określał postawy w szerokim zasięgu swego
wpływu. Istniała tu tradycja, ciągnąca się chyba od
Mickiewicza, powodująca, że nie było tu miejsca na analogie do
Celine'a we Francji, Pounda w USA, Dostojewskiego i Rozanowa w Rosji, czy Strindberga
w Szwecji. Ksenofobia porażała w Polsce warstwy odcinające
się od kanonu kulturalnej tradycji.
To, że odraza do antysemityzmu mieściła się w pewnym
modelu, nie usprawiedliwia pominięcie jej w analizie osoby i dzieła.
Dla przykładu: Jerzy Andrzejewski przed kilkunastu laty pokazał, jak
odraza do nacjonalizmu narastała u niego w miarę dojrzewania
intelektualnego; podobną analizę przeprowadził Witold
Gombrowicz. Jeleński w określeniu własnej, wcześnie
ukształtowanej postawy akcentuje rolę rodziców, należących
do kręgu Wiadomości Literackich, jak i rodziny, w tym osobowości
tak wybitnej jak Stefan Czarnowski.
We wczesnym określeniu się Baczyńskiego dodatkową
rolę odegrały chyba komplikacje etniczne. Tu chyba miejsce na
problem, przy którym autorzy opublikowanych relacji tworzą mylne
sugestie. Chodzi o lewicowość Baczyńskich, ojca i syna. Nie jest
prawdą, że Stanisław Baczyński zawsze był na skrajnej
lewicy. U progu niepodległości był nawet przesadny w wietrzeniu
działalności wywrotowej
[10]
.
Pracował w Oddziale II Sztabu Głównego i choć instytucja nie
była domeną prawicy, to nie mogła tolerować komunisty. W
cywilu, po Przewrocie Majowym, mieścił się w ramach lewicy
piłsudczykowskiej i przyjaźnił się z gen. Julianem
Stachiewiczem i z ideologiem obozu, Adamem Skwarczyńskim. Obaj stanowili
dlań oparcie, śmierć tych prominentów w 1934 r. była
przyczyną, dla której Baczyński ".. .przestał
otrzymywać prace zlecone w wielu instytucjach, które mu je dotychczas
dawały" (Semil, 1967, s. 33).
Piłsudczykiem był również szwagier, Adam Zieleńczyk. I
ten się przyjaźnił z Skwarczyńskim i publikował w
przezeń wydawanej Drodze. Jego córka, Mańa Turlejska,
wspominała mi o wizytach na Zamku, gdzie mieszkał chory
Skwarczyński. Nie wiem, od kiedy ciągnęła się
przyjaźń, zdaje się że od dawna: pseudonim
Skwarczyńskiego, "Płomieńczyk", wygląda na
parafrazę nazwiska przyjaciela.
Córki Zieleńczyka skręciły na lewo, gdy obóz
piłsudczyków, nie mogąc uporać się z problemami epoki,
dokonywał zwrotu na prawo. Piłsudczycy tracili młodzież, u
progu lat trzydziestych z trwogą pisał o tym Wojciech
Stpiczyński. Młodzi ludzie wychowani w tradycjach legionowych
naogół skręcali w lewo. Jedni zatrzymywali się w PPS, inni
wyciągali wnioski skrajne. Odnalezienie się Wandy i Marii
Zieleńczyk z kuzynem Krzysztofem Kamilem w lewicowym
"Spartakusie" nie było przypadkowe, lewica nie
kwestionowała polskości Baczyńskich i Zieleńczyków.
Kilka zdań o "Spartakusie", organizacji odgrywającej
dużą, choć niejasną rolę w biografii Krzysztofa
Kamila. Mimo przyjaciół ze "spartakusowskim" stażem nie
potrafIłem wyrobić sobie zdania o organizacji i jej ideologii. Zdaje
się, że była to kolejna próba komunistów zdobycia wpływów
wśród młodzieży intelektualnej w Warszawie w latach tuż
przed II Wojną Światową. Organizacja określała
się jako socjalistyczna; w odróżnieniu od komunistycznych
panowała w niej swoboda przekonań, jakaś symbioza ideologii.
"Spartakus" przetrwał wybuch wojny i stał się w
okresie okupacji jednym z zalążków Polskiej Partii Robotniczej.
Stąd rekrutowała się część elity powojennej
władzy. W latach stalinowskiej bolszewizacji znalazł się
"Spartakus" na indeksie. Kilku działaczy zostało
aresztowanych, inni, odsunięci, oczekiwali losu. Wiadomo, że
przygotowywano przeciw nim proces, na którym zarzut trockizmu odgrywałby
niepoślednią rolę. Śmierć Stalina i demaskacje
Światły uwolniły aresztowanych. W latach odwilży
byłych "spartakusowców" odnajdujemy na liberalnym lub rewizjonistycznym
skrzydle PZPR, niektórzy odżegnali się od establishmentu, ale
"Spartakus" nadal jest traktowany jako antecedencja PZPR.
Cytowane na wstępie źródła eksponują udział
Baczyńskiego w "Spartakusie" przed wojną i prokomunistyczne
czy prosowieckie nawet sympatie. Istnieją podstawy sądzić,
że autorzy dążąc do pogodzenia Baczyńskiego z PRL nie
byli wolni od przejaskrawienia pewnych faktów i przymykania oczu na inne. Wedle
świadectwa K. A. Jeleńskiego, przyszły poeta zaczytywał
się Trockim i nawet na jakiś czas zaraził entuzjazmem autora
relacji. Ale udział Baczyńskiego w "Spartakusie" pozwala na
snucie interpretacji dość rozbieżnych.
Udział Baczyńskiego w "Spartakusie" został
przeeksponowany, natomiast nad aktem wystąpienia została zawieszona
kurtyna. W powodzi słów, rozwodząc się nad nie zawsze istotnymi
sprawami, Wyka i autorzy wspomnień prześlizgnęli się nad
niewątpliwie zwrotnym momentem w życiu poety. Z sugestii
międzywierszowych wynika, że przytłoczony klęską
wrześniową i kłopotami, kierując pasję w stronę
poezji, a później miłości, Baczyński odsunął
się od polityki. Co prawda w 1943 r. wstąpił nie do Armii
Ludowej, lecz do Armii Krajowej, ale pod koniec okupacji, należąc do
socjalistycznej organizacji "Płomienie" i
współpracując z jej pismem literackim Droga, skłaniał
się ku poglądom jednolitofrontowym, czyli ku współpracy z PPR i
akceptacji polityki sowieckiej (1967, s. 241 pass.).
Jest to konstrukcja mało przekonująca, snuta przy milczeniu tych,
którzy mogliby ją potwierdzić (Hedda Semil-Bartoszek-Albrecht, Jan
Strzelecki
[11]
, Jerzy Andrzejewski), co
więcej, zaprzeczają jej inni autorzy drukowanych wspomnień. Np.
St. R. Dobrowolski stwierdza w późniejszym okresie okupacji"..
.niekorzystny odwrót od wcześniej wyznawanych przez niego ideałów,
które były mi bliskie" oraz "...narastające w miarę
czasu wręcz mistyczne nastroje..." (1967, s. 125). Juliusz Garztecki
z naciskiem stwierdza, że Droga komunistyczna nie była,
że mieściła się w lewicy akowskiej, że propozycja
rozmów z PPR, przedstawiona jej przez Stefana Żółkiewskiego
została odrzucona bez dyskusji
[12]
.
Rozejście się ze "Spartakusem" chyba nie było
letnie. Rodziny Baczyńskich i Zieleńczyków składały
się z indywidualności, łatwiej w nich było o
skrajność niż o lekceważenie pryncypiów. Krzysztof Kamil,
chcąc nie chcąc, musiał zająć stanowisko wobec podstawowych
faktów epoki, takich jak pakt Ribbentrop-Mołotow, wkroczenie wojsk
sowieckich, deportacje ludności polskiej i żydowskiej. Tym bardziej
nie mógł uniknąć stanowiska, że mąż jego kuzynki,
Jan Turlejski, był jednym z figurantów z ramienia mas pracujących
Zachodniej Białorusi jesienią 1939 rou składających
Stalinowi dziękczynienia za wyzwolenie i domagających się przyłączenia
do Związku Sowieckiego, powiadamiała o tym prasa i radio, do
Baczyńskiego wieści musiały dotrzeć. Turlejska przemilcza
wystąpienie Baczyńskiego ze "Spartakusa" (wątpię,
czy uczciwy opis przedarłby się przez cenzurę), ale szczerze
stwierdza, że nastąpiło zerwanie stosunków między nią
i jej siostrą a kuzynem. Utrzymały się stosunki Krzysztofa z ich ojcem. W tym okresie - wyjaśnia
Turlejska - poezja kuzyna była dla niej niezrozumiała. Mówili
językami bez komunikacji, typowa przepaść dzieląca
komunistów od przeciwników. Turlejska dodaje, że zrozumiała tą
poezję po latach, które - godzi się dodać - w jej przypadku
obfitowały w tragiczne rozczarowania.
Baczyński zostawił wyjaśnienie zerwania, niedopowiedziane,
ale klarowne. W manuskryptach zachował się poemat "Bunt",
zakończony 27 stycznia 1939 r., poświęcony powstaniu rzymskich
niewolników pod wodzą Spartakusa. Inspiracja ideologiczna nie wymaga
dowodu. W związku z tym szczególnego znaczenia nabiera zastrzeżenie
poczynione na czystopisie, nie wiadomo kiedy: "Ten utwór ma nie być
nigdy publikowany". Wola autora nie została uszanowana, edytorzy Utworów
Zebranych poemat opublikowali (1961, s. 933-943), tyle, że w nocie
podali i adnotację Baczyńskiego.
Należy przypuszczać, że zerwanie ze "Spartakusem",
organizacją, kręgiem przyjaźni, ideologią, nie odbyło
się bez bólu, powstałe luki nie łatwo mogły być
wypełnione. "Gesty więdną od świtu",
skarżył się u schyłku 1939 roku. Odczucia poety
określa chyba najlepiej "Pieśń wigilijna" pisana w
przeddzień Bożego Narodzenia:
Po omacku napotkać wynędzniałą ziemię
i tylko niebo, Boże, nieskończenie puste" (1961, s. 324).
Baczyński nie mieścił się w schematach ideologii.
Oparciem stało się dla niego chrześcijaństwo, inne jednak
niż dewocyjna wiara matki. Nie był jedyny, jako że był to
czas przemian motywacji religijnych. Postawy "niepokornych" z trudem
jednak znajdowały miejsce w kościele. Już brak przywiązania
"...do wierzen religijnych ujmowanych choćby nieortodoksyjnie"
(1967, s. 10) skazywał na samotność. W równym stopniu
izolowało stanowisko w kwestii żydowskiej. Porównanie tekstów
Baczyńskiego z poglądami reprezentatywnych postaci Kościoła
owego czasu byłoby szokujące. Zdaje się, że Baczyński
nie miał kontaktu z środowiskami chrześcijańskimi w
Warszawie. Zapamiętano go jako samotnika, zatopionego w myślach,
rozterkach, rozpaczach.
* * *
WróĆmy jednak do komplikacji narodowych. Wiemy o pochodzeniu i
powinowactwach, wiemy, że stawał w obronie Żydów, że nie
ukrywał odrazy do antysemityzmu. Nasuwa się pytanie, czy i na ile w
jego twórczości znalazła odbicie tragedia mordowanego narodu. Pytanie
drastyczne, jeśli uświadomimy sobie, że Baczyński
łączony jest z Jerzym Andrzejewskim, Jerzym Zagórskim i
Czesławem Miłoszem. Ci, mniej więcej o dekadę starsi od
niego twórcy, pierwsi poznali się na jego talencie, stanowili dlań
oparcie, a w pewnych okresach i wzór artystyczny.
Miłosz w 1943 r. określił się jako "Żyd
Nowego Testamentu", Andrzejewski napisał "Wielki
Tydzień", jeden z ważniejszych utworów jego dorobku, a Zagórski
za ratowanie Żydów został po wojnie wyróżniony przez Instytut Yad
V ashem. Pytanie o stosunek do tragedii żydowskiej nasuwa się -
niemal bezwiednie - przy ocenie każdego tworzącego wówczas w Polsce
pisarza, a odpowiedź jest czynnikiem określającym charakter
jego posłania. A Baczyński, niedawno bijący się na
pięści w obronie poniewieranych Żydów? Jeśli oprzeć
się na monografIi Wyki, Baczyński zachował
obojętność.
Dziwna byłaby to obojętność. W dniu 2 października
1940 roku gubernator warszawski Ludwik Fischer wydał zarządzenie,
wprowadzające getto dla Żydów i osób pochodzenia żydowskiego.
Baczyńscy i Zieleńczykowie winni się przenieść do
getta, jak uczyniło wiele rodzin w ich sytuacji, jak np. Ludwik
Hirszfeld, powstała nawet w getcie grupa chrześcijan wokół
parafIi na Grzybowie i jej proboszcza, ks. Marcelego Godlewskiego. Uchylenie
się od getta było karane śmiercią, poprzez rozstrzelanie
na miejscu. Baczyńscy i Zieleńczykowie zdecydowali pozostać na
"aryjskiej" stronie. Kryli się. Baczyńscy mieli
szczęście, Zieleńczykowie mieli go mniej, nie wiem, wpadka
konspiracyjna, donos szmalcownika, spowodował ich aresztowanie i
śmierć. Jeśli więc szukać danych ankietowo-biograficznych,
to nie godzi się pominąć momentu, w którym Baczyńscy, matka
i syn, zdecydowali się nie iść do getta. A to oznaczało
konieczność ostrożności, dzielenia ludzi na takich, którym
można ufać i takich, co trzeba się strzec. . .
Był to podział egzystencjalny. Jan Strzelecki pisał, że
"...od samego początku totalnej niewoli zamysł zwycięzców
zaplanował przydział mieszkańców tej ziemi do dwu kręgów
piekieł - ci co zostali skazani na niewolę, czuli, że wyrok ten
umieszcza ich po stronie życia. Mur okalający Getto był
granicą tych dwóch kręgów - od muru wiało grozą. I my, którzyśmy
żyli po zewnętrznej stronie żyliśmy, mimo wszystko, po
stronie nadziei"
[13]
.
Uchylający się od getta musieli czuć zgrozę w stopniu
spotęgowanym przez osamotnienie. Czy można ją pominąć
w odczytaniu Baczyńskiego? Obawiam się, że subtelność
analiz literackich stoi na przeszkodzie zrozumieniu spraw elementarnych
Utworzenie getta wpłynęło na życie Baczyńskiego
pod jeszcze jednym względem za murem znalazła się duża
część jego przyjaciół i kolegów
[14]
.
Tylko ktoś pozbawiony zmysłu rzeczywistości, a również i
zmysłu etycznego, mógłby zachować taką
obojętność, jaką sugeruje Wyka! Baczyński nie był
obojętny. Zwróćmy uwagę na wielokroć cytowany wiersz
"Pokolenie", zbudowany na zasadzie oksymoronu. Zaczyna się
sielanką, wiatrem spieniającym drzewa, kłosami brzuch
ciężki unoszącymi, ziemią pełną owoców, by
przejść do rzeczywistości:
Nas nauczono. Nie ma litości.
Po nocach śni się brat który zginął,
któremu oczy żywcem
wykłuto,
któremu kości kijem złamano;
- I dalej:
Nas nauczono. Nie ma sumienia.
W jamach żyjemy strachem zaszyci
w grozie drążymy mroczne miłości,
własne posągi - źli troglodyci
Nas nauczono. Nie ma miłości.
Jakże nam jeszcze uciekać w mrok
przed żaglem nozdrzy węszących nas
przed siecią wzdętą kijów i rąk. ..
Jeśli są wątpliwości, kto żył w jamie,
zaszyty strachem i przed jakimi węszącymi nozdrzami trzeba było
uciekać w mrok, to zwróćmy uwagę na datę utworu, 22 lipca
1943 roku. Poprzedniego dnia, 21 lipca, Niemcy aresztowali Zieleńczyków,
poezja splata się z kronikarskim zapisem. Brakuje tylko nazwisk
identyfikujących węszące nozdrza. Zauważmy
również, że wiersz pisany jest w imieniu nas, w liczbie
mnogiej, zbiorczej. Oto i "szczegóły ankietowe"!
* * *
We wstępie stwierdziłem, że Wyka uprawia "grę w
fanty". Dotyczy to nie tylko pochodzenia poety i w ogóle problemu
pogranicza etnicznego, w historii literatury polskiej istotnego choćby przez częstotliwość.
W przypadku Baczyńskiego Wyka nie postawił pytań, nieuchronnych
w każdym przypadku twórczości powstałej w warunkach
okupacyjnych. Unicestwienie Żydów, Powstanie w Getcie, polowanie na
ludzi, szmalcownictwo, fakty historii Żydów, historii Polski, w monografii
nie zaistniały!
* * *
Problem Żydowski w nazwanej postaci pojawia
się w twórczości Baczyńskiego bodaj tylko raz, w wierszu
"Do Pana Józefa w dniu imienin 19 marca 1942 r."
[15]
.
W wierszu pełnym ironii przyszłość przedstawia się
poecie jako mutatis mutandis kontynuacja czasów przedwojennych(1961, s.954):
Tak to będzie. I Sikorski będzie,
pepesowcy, endecy, poeci i wszędzie
znów się żydzi rozplenią i znów stwierdzą ludzie
że wszystko było przez nich i że żydzi w brudzie
rozsiewają miazmaty, i że trzeba szyby
i sklepy im rozwalić i zęby im wybić.
Jest to jeden z nielicznych w jego dorobku utworów satyrycznych, a zarazem
dosłownych. Poszukajmy również tam, gdzie autor operuje
parafrazą i niedomówieniem. Wyka słusznie dostrzega, że
jesień 1941 roku stanowi ważną cezurę w kształtowaniu
się osobowości poetyckiej Krzysztofa Kamila (Wyka, s. 35), ale nie
może dojść przyczyny, wiersze nabierają katastroficznego
charakteru, ale "...właśnie jesienią 1941
nastąpiło pewne złagodzenie terroru. Słowem, dla wiersza
<Bez imienia> prawdziwie trudno znaleźć bezpośredni,
aktualny odnośnik" (ibid., s. 27, 121) Wyce chodzi o wiersz (1961, s. 122), w którym znajduje
się następujący fragment:
Gruzy jak kości rozrąbane dymią.
Ciągną związane w supły pochody dnem dolin
niosą maleńkie cienie jak mrówki bez imion
kamień pod nowy babilon niewoli
Czy wiersz powstał "...po prostu mimo i niezależnie od
dziejących się wydarzeń politycznych i historycznych"
(Wyka, s. 27, podkr. w oryg.)? Zdaje się, że wybitny krytyk i
historyk padł ofiarą ograniczeń, jakie sam sobie
nałożył. Trzeba raczej przyznać rację Duszy
dostrzegającego pasję Baczyńskiego, "...
wprowadzającego nader starannie do swego dzieła realia życia
codziennego"
[16]
. Terror wobec Polaków
zelżał, ale chyba dlatego, że hitlerowcy mieli ręce
pełne roboty: latem i jesienią1941 r. zaczyna się nie
osłonięta eksterminacja Żydów. Cytowana strofa, wystarczy
porównać, zawiera mało przenośni, jest wręcz
realistycznym, przeraźliwie realistycznym zapisem!
Baczyński określany jest jako katastrofista. W rozmowach
wokół Baczyńskiego w których brałem udział, napotkałem
na dwie linie przypuszczeń. Pierwsza sugerowana również przez
Wykę, że ulegał wpływowi wzorów i literackiego
środowiska, druga - że był słabego zdrowia, miał
napady astmy, przyprawiające o poczucie umierania, zmuszające do
myślenia o sprawach ostatecznych. Wyjaśnień nie zamierzam
negować. Dlatego że na wpływach literackich się nie znam,
dlatego że z astmą trochę się zetknęłem. A przecież
wyjaśniając obecność śmierci w jego poezji nie
można pominąć sytuacji skazanych arbitralnym, sumarycznym
wyrokiem na śmierć. Każdy Polak był ściganą
zwierzyną i mógł stracić życie w nieprzebranej ilości
zdarzeń, ale ludzie obciążeni pochodzeniem, ukrywający
się w podwójnej konspiracji, żyli w ciągłym jej dotyku. O
czym świadczy cytata z Jana Strzeleckiego.
Na tym nie koniec. Jednym z przedmiotów sporu wokół Baczyńskiego,
jest kwestia jego religijności względnie ateizmu. Jedni znajdują
w jego wierszach chrześcijańskie posłanie, inni przeczą
temu, widzą sztafaż, stosowany dla sprawienia przyjemności
matce, treść znajdują bluźnierczą. Jak może
katolik wadzić się z Bogiem, stawiać mu zarzuty i to wcale nie
błahe? Dyskusja nie może wyjść poza krąg apriorycznego
pojmowania religijności. A przecież wiele może pomóc wprowadzenie
starotestamentowej tradycji wadzenia się z Bogiem. Nie wiem skąd u
Baczyńskiego ta postawa, chyba nie była ona w tym czasie monopolem
żydowskim, wielu chrześcijan musiało zastanawiać się
nad konfliktem między realnością ziemskiego porządku a
sensownością w pojęciu religijnym. W przypadku Baczyńskiego
jednak w grę wchodzą elementy, których nie wolno pomijać w
analizie stosunku zarówno do transcendencji jak do obrządku. Być
może, wiele elementów dziedziczonej tradycji należy tu
przywołać, zaczepienie o różne ethosy, religijność
matki i ateizm ojca, polski patriotyzm i żydowskie wyczulenie. Ale przywołanie
starotestamentowej tradycji jakże ułatwiłoby wprowadzenie
sensowności do ubożutkiej dyskusji!
Te przykłady wystarczą, by dowieść, jak uszczuplenie
biografii zawiodło Wykę, jak by nie było autora "Życia
na niby", w zaułek etykietkowej interpretacji, powtarzanej przez
naiwnych krytyków młodszej generacji.
Przytoczone fragmenty wierszy dowodzą że Baczyńskiego
można i trzeba odczytać szerzej niż czyniono, że
istnieją pytania dotychczas nie postawione, pytania nieuniknione. Przy
takim podejściu znajdziemy w twórczości poety elementy, które
uszły uwadze, a wiele dotychczas panujących poglądów okaże
się opartych o powierzchowne lub wręcz fałszywe kryteria.
Jest to zadanie przekraczające moje możliwości, poezja
rzadko układa się w kategorie, którymi zwykł operować
historyk. Nie chcę zbytnio wkraczać w tę dziedzinę z
jeszcze jednego względu: odczytanie Baczyńskiego musi operować
ocenami dyskusyjnymi, kierującymi uwagę w stronę spraw
drugorzędnych.
Jednego wiersza jednakże nie da się ominąć. W kwietniu
1943 roku Baczyński napisał wiersz bez tytułu, ciekawe, że
za życia nie publikowany:
Byłeś jak wielkie, stare drzewo,
narodzie mój jak dąb zuchwały,
wezbrany ogniem soków źrałych
jak drzewo wiary, mocy, gniewu.
Dalej następuje opis upokorzenia i niszczenia narodu poety:
Jęli ci oczy z ognia łupić
byś ich nie zmienił wzrokiem w trupy.
Jęli ci ciało w popiół kruszyć
by wydrzeć Boga z żywej duszy.
Nie wiem, czy jest to utwór dobry czy zły, w dorobku Baczyńskiego
znajdują się wiersze o większej sile, ale ta przecież nie
zawsze pozostaje w prostym stosunku do przeżycia. A w owym roku niejeden
Polak mógł, wraz z poetą, odczuwać, że jest
na pół cierpiący, a pół martwy,
poryty ogniem, batem, łzami.
Utwór nie wzbudził uwagi komentatorów. Szkoda, bo odpowiadający
sytuacji polskiej w ogóle, nawiązujący do psalmów, nasycony,
może i przesycony symboliką starotestamentową, utwór był
reakcją na wybuchłe w tym czasie Powstanie w Getcie (1961, s. 435
pass.). W zakończeniu Baczyński, w sposób przypominający
deklarację Miłosza, Żyda Nowego Testamentu, może
odgłos ich rozmów, łączy symbolikę żydowską z
chrześcijańską, nowotestamentową:
I zmartwychstaniesz jak Bóg z grobu
z huraganowym tchem u skroni
ramiona ziemi się przed tobą otworzą.
Ludu mój, do broni!
Krótkie, intensywne uczuciowo i artystycznie życie Baczyńskiego
znalazło się wiosną 1943 r. na kolejnym zakręcie. Wezwanie
do broni nie pozostało słowem. Po zgnieceniu getta lud, do którego
się zwracał, już nie istniał. Broń podjął
autor. Decyzja prawdopodobnie dojrzewała. Powstanie w Getcie ją przyśpieszyło,
może rozstrzygnęło. Wątły, zaprzeczenie
żołnierskiej krzepy, wstępuje w czerwcu 1943 r. do Armii
Krajowej.
Jerzy Zagórski jak i Wyka piszą z bólem, że perswazje starszych
przyjaciół nie zdały się na nic. Nie wiemy, jakich używali
argumentów i jak były parowane. W jakiejś mierze lukę
wyjaśnia wiersz. Tłumaczy, dlaczego Baczyński musiał
działaniem potwierdzić prawdy, które głosił jako poeta.
Wierny żołnierskiemu obowiązkowi zginął w
następnym, po roku, powstaniu.
* * *
O polskoŚci Baczyńskiego: był Polakiem i
wielkim poetą narodowym i nie ma żadnych widocznych przyczyn, by
stwierdzenie to podawać w wątpliwość. Ani pochodzenie, ani
wątki w poetyce, ani rezonans żydowskiego losu nie uszczuplają
polskości, jak i nie uszczuplają chrześcijańskości. Może
nawet je podkreślają. Stwierdzenia nie byłyby potrzebne, gdyby
nie to, że jesteśmy przyzwyczajeni do uproszczonego traktowania
narodowości, wybór traktujemy jako opcję wyłączną, z
natury przeciwstawną innym. Zwłaszcza przeciwstawne są w
potocznym ujęciu opcje polskie i żydowskie, mimo że w życiu
często się łączące.
Dlatego zdjęcie tabu z problematyki żydowskiej w twórczości
Baczyńskiego pozwoli również na wrażliwsze i pełniejsze
zrozumienie jego polskości, wcale jeszcze nie do końca odczytanej.
A kiedy ryczy butów huk
po twarzach żon i synów, matek,
to każdy trup jest żywych bratem,
co orzą swój ojczysty grób.
Tak pisał Baczyński w styczniu 1943 roku. W poezji, jak i w
życiu, akcenty stawiamy tam, gdzie wrażliwość doznaje
podniety. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dla autora
najważniejsze było słowo każdy. Nie dzielił na
swoich i nie bardzo swoich.
Wspomniałem o roli, jaką w upowszechnieniu Baczyńskiego
odegrała Ewa Demarczyk. Przypomnijmy wiersz z jej repertuaru, ten fragment
spuścizny poety, który jest znany dosłownie wszystkim:
Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne - obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
I ten drugi wiersz, o litościwych deszczach, które stopniowo
zmyją ślady po ludziach i ich cierpieniach. Gdy usłyszałem
je po raz pierwszy, były dla mnie hołdem dla Powstania Warszawskiego
i jego bojowników. Z tego odczucia nic ująć nie chcę i me
mogę. Ale po latach, idąc wiersz za wierszem i strona za stroną,
widzę że odczucie zawężało posłanie. Wiersze
powstały przed 1 sierpnia 1944 roku! O płonących
łąkach krwi pisał Baczyński tuż po Powstaniu w Getcie,
dokładnie 15 sierpnia 1943 roku, "Deszcze" - cztery
miesiące wcześniej, w czasie Powstania. Wiersze były inspirowane
tym, co już się dokonało. Były kronikarskim zapisem.
Deszcze nie zmyły polskości, ale już za życia poety
zacierał się ślad tysiąclecia Żydów polskich.
I nie dzielmy tragedii na naszą i cudzą, nie pomijajmy ani
jednych, ani drugich przy komentowaniu twórczości Baczyńskiego, bo to
jest sprzeczne z jego, twórcy, intencjami!
* * *
Na tych stwierdzeniach nie należy poprzestać
w rozbiorze narosłego wokół Baczyńskiego ketmana
przemilczeń i przeinaczeń. Pozostaje obszerne pole stosunku do poety.
Na pierwszy plan wysuwa się stosunek jego literackich rówieśników.
W opisach życia literackiego za okupacji szczególne miejsce zajmuje
zorganizowana przez Bolesława Piaseckiego grupa literatów, wydająca
pismo Sztuka i Naród, w skrócie SiN. Grupa, choć nieliczna, przykuwa
uwagę, jako że skupiła reprezentatywną część
przypływu literackiego, a zdaniem Miłosza nawet całą, bez
Baczyńskiego i Borowskiego, wartościową młodzież
literacką. SiN jest przedmiotem permanentnej dyskusji, gwałtownej, a
nawet irracjonalnej.
Grupa przemknęła przez literaturę jak meteor; jej
czołowe postacie zginęły w walce z Niemcami; dla zrozumienia jej
brak tak istotnego elementu jak ewolucja w czasie, dojrzewanie; jej
członkowie zapowiadali się, ale - w odróżnieniu od
Baczyńskiego - nie zdążyli się spełnić. Jedna z
ciekawszych dyskusji na temat SiN toczyła się niedawno na
łamach czasopisma Zapis. Dyskutanci, nie kwestionując patriotyzmu i
talentu przywódców SiN, zgodnie uważali, że ideologia jej była chorobliwa.
Spór toczył się, czy SiN jest reprezentatywny dla generacji. Zgadzano
się, że jednym z drastycznych elementów ideologii SiN było
zarażenie nacjonalizmem. Przy pomocy estetycznego kamuflażu
potrafiono "...jeszcze raz rzucić w twarz Słonimskiemu - jak
Tuwimowi i leżącemu już w grobie Leśmianowi - tyle razy
wypominaną <obcość>"
[17]
.
Z natury rzeczy SiN nie mógł ominąć
najgłośniejszego debiutu okupacji. W 1942 roku Baczyński wydał
jako Jan Bugaj "Wiersze wybrane". Pseudonim nie stanowił
przeszkody w identyfikacji. Kiedy Tadeusz Gajcy krytycznie lecz poważnie
ocenił debiut, nazywając wiersze "poezją
dostojną", redakcja zrównoważyła recenzję drugim
głosem, drwiną Andrzeja Obornickiego "O ślepym
woźnicy".
Obornicki uderzył w wiersz "Magia", wtórny wobec wielu
polskich i niepolskich wzorów literackich. Parodia służyła
wytknięciu obsesyjnej obcości: "Nietutejszy woźnico, batem
dekadenckich nastrojów poganiasz konia"
[18]
.
Nietutejszość jest synonimem obcości, dekadencja, chylenie
się ku upadkowi, rozkład, były w pojęciu ONR atrybutem
duszy żydowskiej, zatruwającej konstruktywną duszę
słowiańską. Jeśli wnioski zdają się nie
dość umotywowane, to można zauważyć, że artykulik
kończy się wezwaniem odejdź! dającym się
przetłumaczyć na mniej wytworny język - SiN była pismem
unikającym dosłowności gazet, apelujących do
lumpenproletariatu i drobnomieszczaństwa.
A więc i tu przemilczenie spowodowało zacieśnienie
pytań, jakie badacz winien postawić. To z kolei powoduje gorszą
wiedzę o poecie i jego czasie. Jedno uchybienie otwiera drogę
dalszym, dalej idącym, bardziej zniekształcającym. Nie trudno o
przykłady. Lesław Bartelski, literat związany z SiN, a
później z nienajsympatyczniejszym ugrupowaniem PZPR, dowodzi, że
ponoć w animozji SiN i w napastliwych tekstach "...nie było,
jak by się mogło z pozoru wydawać, elementów natury politycznej
czy światopoglądowej - płaszczyzna dyskusji była w zasadzie
estetyczna" (1967, s. 151). Konflikt tłumaczy zazdrością,
spowodowaną uznaniem Baczyńskiego przez wybitnych pisarzy i jego
dumną postawą. W dążeniu do zasypania przepaści
Bartelski ujął swym okupacyjnym przyjaciołom wymiaru ideowego, a
Baczyńskiego w ogóle pozbawił światopoglądu
[19]
.
* * *
Dotychczas skupiłem się na czasie
historycznym, trzymając się faktów i bezpośrednio z nich
płynących wniosków. Trzeba przejść do zagadnień
aktualnych. Chodzi, najogólniej biorąc, o to, jaki jest sens
przemilczeń. Nietrudno zrozumieć w imię jakich celów barwił
przeszłość Bartelski, dlaczego inni, uczuciowo związani z
SiN, konstruują wspólną generację wojenną poetów polskich.
Trudniej zrozumieć, dlaczego podbarwiał przeszłość
Wyka i dlaczego, mimo oporów, po linii wytyczonej poszli autorzy
wspomnień i opracowań.
Próbując odpowiedzi zdany jestem na subiektywne, a więc zawodne
domysły. Nieznane mi fakty mogą je obalić, nie zmienia to jednak
potrzeby zapuszczenia się w tę ryzykowną sferę. Przedmiotem
rozważań są następujące elementy: państwo prowadzące
politykę kulturalną; społeczeństwo do którego kierowali
posłanie autorzy omawianych prac; wreszcie sami autorzy, rozpięci
między państwem, społeczeństwem i własnymi
pragnieniami. Elementy występują w splocie i tylko do pewnego stopnia
dadzą się przedstawić w postaci zanatomizowanej.
Zacznijmy od państwa. Manipulowanie historią, dostosowanie
jej do aktualnych potrzeb przez państwo typu sowieckiego jest objawowo
znane i nie wymaga dowodu. Wypada natomiast zastanowić się, dlaczego
życiorys Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i jego twórczość
stały się obiektem tych zabiegów. Przypuszczam, że u źródła
leżała popaździernikowa popularność poety. Była
ona manifestacją, przejawem wierności akowskim wzorcom i
zaprzeczeniem indoktrynacji. Zakazy były nieskuteczne, trzeba było
sięgnąć do giętkich środków, trzeba było,
określenie Nadieżdy Mandelsztam, usynowić poetę.
Przypuszczam, że pracę nad Baczyńskim Wyka podjął
z niekłamanego podziwu dla tej wielkiej poezji, dążąc do
zapewnienia jej miejsca w świadomości społecznej, jakie
zająć powinna. Nie zapominajmy, że właśnie on, w
czasie okupacji, w Krzeszowicach docenił jej wagę i
przeciwstawił ją SiN-owi. Ale monografia, tak jak została
napisana i wydana, leżała również w interesie władzy:
przedstawiony został poeta-akowiec, ale lewicowy, nawet zaczepiony o ruch
komunistyczny, itd. Taki Baczyński tracił część drastyczności.
Jeszcze dalej szedł w zabiegach adaptacyjnych Wasilewski. Jego
Baczyński był zwolennikiem jednolitofrontowości, czyli uznania
sowieckiej zwierzchności! Nie zapominajmy, że tom wspomnień
powstał z inspiracji Witolda Stankiewicza (1967, s. 12), ongiś
pepesowca i żołnierza AK, ale wówczas funkcjonariusza KC PZPR,
kierującego naukami społecznymi.
Adaptacje zostały w KC PZPR tylko częściowo aprobowane.
Władze były zadowolone z przytępienia opozycyjnego ostrza, nie
zamierzały natomiast eksponować poety i jego twórczości. Wyka i
jednomyślni z nim dążyli do liberalizacji, której symbolem
miało być m.in. nazwisko Baczyńskiego, PZPR natomiast, na hamulcach,
ale konsekwentnie, podążała w stronę restalinizacji i
likwidacji październikowych ustępstw. Baczyński nie
pasował Moczarowi i partyzantom. Władza potrzebowała
innych nazwisk i symboli. Wbrew staraniom pozostał Baczyński tylko
tolerowaną postacią, o czym świadczą perypetie z
tablicą pamiątkową w miejscu jego żołnierskiej
śmierci.
Wyka musiał dostosować się do obowiązujących
reguł gry. Należało do nich, że niezależnie od wszelkich
zmian kursu politycznego i konfiguracji personalnej, władze PRL zawsze
starały się zredukować do minimum niebezpieczeństwo nieuchronnego
kwestionowania swej polskości. Istniały różnice między
poszczególnymi okresami, ale dyrektywa pozostawała niezmienna,
niezależnie, czy u steru znajdował się Berman, Moczar czy
Werblan. Aktualne potrzeby rzutowały na historię. W okresie
względnego liberalizmu wczesnych lat sześćdziesiątych
opublikowałem artykuł o Montwiłł-Mireckim, nie mogłem
drukować o Szulmanie. Obaj byli bohaterami Organizacji Bojowej PPS, ale
Szulman był Żydem. Władze chciały polskich antenatów i
dających się łatwo zdyskontować tradycji. W przypadku Baczyńskiego
w grę wchodziła również i owa Dziula, Wanda Zieleńczyk,
działaczka komunistyczna bez dwuznaczności, ciążącej
na Nowotce, Mołojcu, Bierucie, Krasickim itd. .
Wyka działał zgodnie z intencjami władz. Nie przypuszczam,
by w grę wchodził konkretny zakaz lub nakaz. Monografia Wyki jest bez
szwów, nieuchronnych, gdy zachodzi konieczność dostosowania się
do kaleczących wymogów cenzury. Wyka nie był chudopachołkiem.
Politycznie giętki, potrafił jako dyrektor Instytutu Badań
Literackich prowadzić własną, nie koniecznie
usłużną linię badawczą i personalną. Jak
byśmy nie oceniali przemilczeń, to popularyzacja czołowego poety
Polski Walczącej była zasługą i poważnym wyłomem
w systemie indoktrynacyjnym, wyłomem w którym autorytet i giętkość
Wyki odegrały poważną, być może
rozstrzygającą rolę. Ktoś skory do generalizacji
mógłby doszukiwać się w przemilczeniach antysemickich
tendencji, ja jednak jestem od tego daleki.
Analizując przemilczenia nie
można bowiem pominąć i względu na ludzi żywych.
Może chciano uniknąć postawienia w sytuacji conajmniej
niezręcznej autora nieszczęsnego ataku na Baczyńskiego,
"Andrzeja Obomickiego", naukowca, który, zdaje się, w
późniejszej ewolucji odszedł od niedowarzonej publikacji, którą
przeszedł do historii. .
A przecież tym drastycznym wypadkiem wcale nie wyczerpuje się
wzgląd na ludzi żywych. Żyli i nadal żyją krewni
Baczyńskiego ze strony ojca i matki. Przypominanie ich pochodzenia
mogło ujść za nietakt a nawet denuncjację. Nie wykluczam,
że właśnie z ich strony były robione naciski lub sugestie.
Z tego jednak płyną smutne wnioski. W kręgach
intelektualnych po dziś zachował się okupacyjny zwyczaj
nieporuszania spraw związanych z żydowskim pochodzeniem. Dużo w
tym pozostałości epoki pieców, spora doza względu na
politykę władz, ale i milcząca akceptacja faktu, że dla
części społeczeństwa posiadanie babki Żydówki lub
bycie Żydem jest skazą. I coś jeszcze. Witold Gombrowicz opisuje
jaki popłoch przed wojną w Zakopanem wzbudziło pojawienie
się żydowskich ciotek Krystyny Skarbek, nawiasem mówiąc,
też legendarnej postaci ruchu oporu. Gombrowicz komentuje scenkę:
"W tym nie było pogardy ani nienawiści - była tylko okropna
niezaradność, nieumiejętność przezwyciężenia
konwenansu, zdobycia się na styl bardziej nowoczesny"
[20]
.
Istnieje sporo sytuacji, w której prawdomówność nie jest
cnotą i musi ustąpić przed interesem wyższego rzędu.
Dzieje się tak, gdy trzeba mieć wzgląd na
przemożność zła. Nie łudźmy się. Polska ma
wspaniałą, światłą elitę, ale między
nią a przeciętnością istnieje rozziew, trudny do
zrozumienia i jeszcze trudniejszy do pokonania. W środowiskach
intelektualnych toczy się od lat dyskusja, jaka jest przeciętność.
Od lat nie ma odpowiedzi i nie wiemy, czy odpowiedź w ogóle jest
możliwa. Sytuacja, w której należy zataić pochodzenie polskiego
poety, lub robić oko do lepszej publiczności, wskazuje, jeśli
nie na niezdrowe procesy, dotykające część organizmu
społecznego, to przynajmniej na strach przed trudną do przewidzenia
reakcją.Wedle mojego przekonania Wyką kierował nie tylko
fałszywy "takt" wobec żyjących, ale i chęć
zapewnienia poezji Baczyńskiego należytego odbioru w
społeczeństwie.
Nie byłoby kłopotu, gdyby rodzice poety byli francuskiego lub
niemieckiego pochodzenia; kiedyś na własnym przykładzie
dowiódł Juliusz Mieroszewski. Ale należy postawić się w
sytuacji Wyki: odbiór byłby o akcent słabszy, o krąg
węższy, gdyby napisał o żydowskim pochodzeniu. Odbiór
poezji jest intymny i coś stanęłoby w pół drogi
między posłaniem i odbiorem. Tej przeszkody nie można
nazwać antysemityzmem, jako że to uczucie nie dałoby się
pogodzić z odbiorem Baczyńskiego.
Nazwijmy to "coś", przed czym skapitulował Wyka,
polską zastaną rzeczywistością, na którą
złożyło się wiele czynników historycznych i
współczesnych
[21]
.
Czy kapitulacja była uzasadniona? Czy umieszczając
Baczyńskiego w szufladce, nie był Wyka sam katastrofistą? Nie
mam gotowej odpowiedzi, wydaje się, że zespół tych problemów
może być punktem wyjścia jakiejś dyskusji, bez frazesów i
spetryfikowanych poglądów. Chciałbym, by kiedyś do takiej
dyskusji doszło.
A może krytyk miał rację w stosunku do własnej
generacji, mylnie oceniając tą, która nadchodziła i która
problemy współżycia narodów przeżywa inaczej? Pokolenie, które
zaprzeczając wczorajszym schematom prostuje pokrętną historię
Polski i akcentuje polskość i chrześcijańskość
niewątpliwego Żyda, Janusza Korczaka, powinno odczuwać
satysfakcję, że jego poeta nie dzielił, lecz
łączył wszystkich ludzi dobrej woli, walczących i
cierpiących pod polskim niebem. Zdaję sobie jednak sprawę,
że wprowadzenie do dyskusji elementu generacyjnego wcale jej nie
upraszcza, raczej komplikuje, bo o wiele łatwiej dyskutować o
problemach "w ogóle" i bezosobowo, niż konkretnie, historycznie
i z nazwiskami.
Wreszcie stwierdzenie końcowe. Czytelnik łatwo zauważy,
źe fakty znam od lat. Nie chciałem o nich pisać.
Myślałem, że temat zostanie podjęty przez kogoś
bardziej kompetentnego, lepiej władającego piórem i mającego
możliwość pełniejszej weryfikacji faktów. Ten ktoś
się nie pojawił. Przeszłość ulega zapomnieniu,
problemy zatarciu. Chyba ze szkodą dla samowiedzy
społeczeństwa.
* * *
Na ile zachowuje aktualność tekst
wznawiany po latach przeszło dziesięciu? Nim odpowiem, chciałbym
zaznaczyć kilka nowych danych i ujęć.
Jan Walc, do którego moja publikacja dotarła w 1983 czy 1984 roku,
szedł moimi tropami i potwierdził ich zasadność.
Leonard Neuger poinformował
mnie, że Wyka opowiadał, iż "nie pozwolono mu napisać
o żydowskim pochodzeniu Baczyńskiego", ale nie
wyjaśnił ze strony jakiej instytucji napotkał na przeszkody.
Jak zaznaczyłem w przypisie, w 1989 roku
ukazał się numer Poezji, poświęcony
Baczyńskiemu. Tak więc w "Kronice życia i twórczości
Krzysztofa Baczyńskiego" Zbigniew Wasilewski wzbogaca życiorys
o szczegóły przed laty zapowiadane: "rodzina Baczyńskich
pochodzi z drobnej szlachty podkarpackiej a jej herb Sas świadczy o
dawnych związkach genetycznych z osadnictwem saksońskim i wołoskim
rodem Dragów-Sasów..."(s. 19), tudzież "...znamy personalia
pradziadostwa poety: Agnieszki z Mondzelewskich i Józefa
Baczyńskich". Otrzymujemy wyjaś nienie, że nazwiska
Biittner (?) oraz Bittner używał w III Powstaniu Śląskim, a
więc w 1921 r. Natomiast "rodzina Zieleńczyków, pochodzenia
żydowskiego, całkowicie spolonizowała się w wieku XIX i
należała do światłej inteligencji warszawskiej",
staranny wywód, po którym nie dziwi, że ani żydowska śmierć
Zieleńczyków ani wątki twórczości Baczyńskiego nie
zostały zaznaczone, widać całkowitość polonizacji je
wykluczała. Znalazło się miejsce dla rozprawki o kolorach w
jego poezji.
Dalej Tadeusz Lewandowski dowodzi, że coprawda Baczyński był
wybitniejszym poetą niż Gajcy, to jednak Gajcy był
wybitniejszy, bowiem "rzecz w tym, że Gajcy - nawet kiedy
błądził - szukał" (s. 54). Autor omawianego
artykułu był zmuszony do "...rozważań - nieeleganckich
przyznajmy"(s. 53), w toku których dostrzegł płyciznę u
Baczyńskiego (s. 56), jako że "...nie wylegitymował
się legitymacją metafizyczności, prowadzącą do
Twierdzy Wewnętrznej poezji jako Miłości
mądrości" (s. 57), rozumianej wedle św. Teresy z Avila.
Baczyński "...jest sentymentalny (...) bardziej ilustruje niż
interpretuje", uprawia jednoznaczną metaforykę, ma
"...skłonność do poetyckiego stereotypu" (s. 58),
"był poetą bezpiecznym". By nie pozostawić
złudzeń autor pisze, że "był poetą
naśladującym" (s. 59), na domiar jego wiersze "...nie
są to w gruncie rzeczy utwory w pełni katolickie, choć
zostało to starannie zakamuflowane" (s. 59). .
Podsumuję listem Jana Walca z dnia 1 czerwca 1989 r.: "I trzeba
powiedzieć, że zmowa milczenia w sprawie żydowskich korzeni
Baczyńskiego trwa nadal, mimo całej wielkiej mody na
<żydowskie tematy> jaka objęła od paru lat polską
publicystykę. O przyczynach siła by mówić, ale chyba trzeba
powiedzieć, że w pewien sposób są one niezmienne, to znaczy,
że nad Wisłą zawsze lepiej nie być Żydem niż nim
być, i w związku z tym mówienie o żydowskich korzeniach
polskiego poety Baczyńskiego nie leży w niczyim interesie. Może
w interesie prawdy, ale co to kogo obchodzi".
Pisany dziesięć lat temu esej nadal jest aktualny.
* * *
Pierwodruk ANEKS #22;
1979
Tekst przejrzany i poprawiony 1989
Przypisy